WIELKI POST A MŁODY CZŁOWIEK - KONTRAST CZY HARMONIA?
“Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.” (J 3,16) Każdy chrześcijanin zna to zdanie z Ewangelii według świętego Jana. Ale czy aby na pewno każdy je rozumie i czuje, i, co najważniejsze, żyje nimi?
Pan Bóg, nasz Ojciec tak bardzo nas kocha, że daje zabić jedynego Syna, ukochane dziecko. I robi to dla jakiegoś niedoskonałego, grzesznego i niewdzięcznego stworzenia. Dla prochu i pyłu. Do tego pozwala, aby Syna umęczono tak bardzo i tak nieludzko, że skrzywdzenie w ten sposób zwierzęcia byłoby zgorszeniem. Pozwala, aby Jego ręce i nogi przybić do znaku hańby, aby Go obnażyć, ośmieszyć, aby Nim wzgardzić i traktować jak NIC. I w końcu pozwala Mu umrzeć i pochować Go w grobie niegodnym Króla.
To wszystko przeżywaliśmy i przeżywamy w każdy Wielki Tydzień, a szczególnie podczas Triduum Paschalnego, kiedy to szczególnie rozważa się tajemnicę męki i śmierci Jezusa. Wydawać by się mogło, że jest to smutny czas – w Wielki Piątek nie ma telewizora, mało się je, nie można głośno słuchać muzyki... Wszyscy chodzą raczej jacyś tacy przygnębieni. Jednak chyba czasem zapominamy, do czego tak naprawdę wprowadzają nas te trzy dni.
Jezus umierając na krzyżu zwyciężył Śmierć i pokonał Szatana. Tak, Szatan jest już pokonany, alleluja! W Wielką Sobotę wieczorem Jezus zmartwychwstał. To najradośniejsza i najpiękniejsza noc w chrześcijaństwie. Noc, w której Życie zwyciężyło wszelkie zło, śmierć, strach, ból, cierpienie. Noc, w której Miłość pokonała nienawiść i obojętność. I o to chodzi w Wielkim Tygodniu – aby przygotować się na najpiękniejsze chwile tego życia, na radość z powodu zbawienia świata i wielkiej Miłości Boga do nas. Czyż to nie piękne?
Dobra, dobra. A gdzie w tym wszystkim miejsce dla młodych? W kościołach widać babcie modlące się na różańcu, wokół ludzie wciąż pokutujący, umartwiający się. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla radosnego, pełnego życia człowieka, który nie myśli jeszcze o śmierci. Odpowiedź jest bardzo prosta – TUŻ PRZY JEZUSIE.
Weźmy przykład świętego Jana Apostoła - „tego, którego miłował”. Jan był najmłodszym spośród Dwunastu i zawsze, gdziekolwiek by nie poszli, trzymał się blisko Jezusa. Sam Jezus zabierał go wszędzie ze sobą – góra Tabor, Ogród Oliwny. To właśnie Jan często opierał swoją głowę na piersi Jezusa, gdyż nie wyobrażał sobie innego miejsca, w którym mógłby w danej chwili być. Był z Jezusem w radości i smutku i pomimo swojego młodego wieku już rozumiał (jako jeden z niewielu), kim tak naprawdę był Jezus. Chrystus był jego mentorem, nauczycielem, ukochanym człowiekiem na Ziemi. Poświęcił dla Niego całe życie. Pewnie podobały mu się dziewczyny, miał swoje pasje, hobby, zainteresowania. Miał przyjaciół, znajomych, chciał pracować. A jednak na jego drodze pojawił się pewien Nazarejczyk i powiedział trzy proste słowa: PÓJDŹ ZA MNĄ. I Jan poszedł. I od tamtej chwili towarzyszył Mu przez kolejne trzy lata. Był z Jezusem do końca, stał wraz z Maryją pod krzyżem, a po śmierci Jezusa zadaniem Jana była opieka nad Matką Bożą. Jako jedyny z Dwunastu zmarł śmiercią naturalną i teraz pewnie znowu stara się być tak blisko Jezusa jak tylko to możliwe.
Pewnie wielu sobie pomyśli, że te wydarzenia działy się dwa tysiące lat temu i nie mamy nic wspólnego z tamtą rzeczywistością. Zaskoczę Was: jesteśmy młodzi – tak jak Jan. Mamy swoje pasje, zainteresowania, przyjaciół, miłości, zakochania, problemy – tak jak Jan. Chcemy znaleźć w przyszłości dobrą pracę, założyć rodziny, dobrze zarabiać, mieć ustabilizowane życie – tak jak Jan. Ale również tak jak Jan spotkaliśmy Jezusa – na chrzcie kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu, w sakramencie bierzmowania, kiedy to przyjęliśmy Jego Ducha. Ale przede wszystkim spotykamy Go podczas Eucharystii. Również wtedy słyszymy często słowa PÓJDŹ ZA MNĄ. Dlaczego tego nie potrafimy? Dlaczego tak niewielu z nas odpowiada pozytywnie na to zaproszenie? Czemu chrześcijanie, których dewizą jest pójście za Jezusem i głoszenie Jego miłości nie potrafią rzucić wszystkiego i ruszyć w tą niezwykłą podróż z Mesjaszem? Czemu najpiękniejsza religia zatraca swoje powołanie z powodu strachu przed reakcją świata? To Jezus, najlepszy człowiek chodzący po Ziemi, oddaje za nas swoje życie, cierpi męczarnie i tortury, daje się poniżyć, ośmieszyć, upokorzyć, a my nie potrafimy powiedzieć jednego prostego TAK? Tak wielu rzeczom mówimy TAK – gry? Tak. Muzyka? Tak. Telewizja? Tak. Pieniądze? Tak. Znajomi? Tak. Randka? Tak. Chłopak? Tak. Dziewczyna? Tak. Seks? Tak. Zabezpieczenie? Tak. Aborcja? Tak. Eutanazja? Tak. Brak religii w szkołach? Tak. Brak Biblii w domach? Tak. Brak modlitwy? Tak. Życie bez ślubu? Tak. Pornografia? Tak. Wojna? Tak. Śmierć? Tak. Brak szacunku dla starszych? Tak. Zrzucanie całej winy za zło na Kościół? Tak. Zeświecczenie państw? Tak. Porady od wróżbitów, jasnowidzów? Tak. Bycie egoistą, samolubem? Tak...
Jezus? Bóg? Wiara? Miłowanie bliźniego? Nie-zabijanie? Nie-okradanie? Nie-cudzołożenie? Chodzenie do kościoła? Uczynienie znaku krzyża przy znajomych?
Jak na to odpowiesz?
Czy zmartwychwstanie ma dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie? Czy niedzielny poranek cokolwiek zmienia w Twoim życiu? Czy radujesz się z faktu, że ktoś za Ciebie oddał życie? Czy jesteś świadomy tego, że gdybyś był jedynym człowiekiem na całym świcie, Jezus zrobiłby to ponownie tylko dla Ciebie?
Do Ciebie należy wybór. Bycie Janem lub Judaszem. Pójście za Nim, czy opuszczenie Go dla świata. Życie z Jezusem lub śmierć.
Co wybierasz?