Światowe Dni Młodzieży 2016 w Krakowie już za nami. Zwykle po takich wydarzeniach pisze się wielkie podsumowania, opinie, najlepsze wspomnienia. I pewnie pasowałoby coś takiego uczynić. Można by przecież zrobić pełen spis wydatków, kursów autobusów, koszty posiłków, ogrzewania. Jednak nie jest się w stanie opisać tego, co w tamtym czasie było najważniejsze - CZŁOWIEKA i jego relacji z JEZUSEM.
Nie sposób opisać wpływu, jaki wywarli na nas goszczący w Bieńkówce pielgrzymi.

Uczucia, które nam towarzyszyły - jak je nazwać? Radość, zadziwienie? Za mało powiedziane. Wydarzenia tamtego tygodnia wywoływały prawdziwe wzruszenie serca, a to za sobą niosło prawdziwy Jezusowy pokój. Bożą miłość czuło się w każdym zakątku i, co najbardziej niewiarygodne, w każdym napotkanym człowieku.
Każdy mógł i miał okazję wnieść coś z siebie do Kościoła. Do miejsca, które tak głośno woła o nowe, świeże i młode serca od wieków. Każdy mógł ujrzeć zupełnie inne niż dotychczas oblicze młodych ludzi - ich energii, zapału, podziwu dla naszego małego świata, naszej Polski. Mogliśmy zobaczyć, jak chrześcijaństwo wygląda z zupełnie innej perspektywy. To, co często widzieliśmy na amerykańskich filmach, stało się w ciągu zaledwie tygodnia naszą rzeczywistością - ich modlitwa przed i po jedzeniu, ich swoboda w mówieniu o Jezusie, ich odwaga w przyznawaniu się do wiary w Chrystusa. Widok tańczących ludzi różnych ras w naszym małym bieńkowskim kościółku poruszał serca najbardziej zatwardziałe na świeżość w Kościele. Szczere wyznawanie tego, co się czuje, szczery zachwyt nad wystrojem kościółka, nad krajobrazami, nad ludźmi, językiem, obyczajami polskimi sprawiał, że chciało się im pokazać więcej i więcej.
W pewnym momencie nie było czegoś takiego jak bariera językowa. Nasze języki, kultury i charaktery połączył jeden język, a raczej jedno imię - Jezus Chrystus. To On był najważniejszy w tamtym czasie. To właśnie dla Niego, dla Jego nieograniczonego Miłosierdzia do Krakowa przybyło ponad dwa miliony młodych ludzi. To za Jego łaską mogliśmy poznać tak wielu niesamowitych ludzi. To dzięki Niemu zaszły w naszych sercach nieodwracalne zmiany.
Aż w końcu stało się. Zachorowaliśmy. Pielgrzymi przywieźli zza oceanu chorobę, która może być zalążkiem przyszłej epidemii. Jest ona przenoszona drogą charakterystyczną, niepodobną do innych chorób. Jej objawy to nieposkromiona radość, bezgraniczne zaufanie, brak uczucia zmęczenia, potrzeba dzielenia się z innymi. I, jak na razie, od ponad 2000 lat nie znaleziono na nią lekarstwa. Nikt nie zdołał jak dotąd jej pokonać. Nazywa się ją CHRZEŚCIJAŃSTWO. Pielgrzymi, którzy u nas gościli niejako przypomnieli staremu narodowi, jak powinna wyglądać nasza wiara. Szczycimy się 1050 rocznicą chrztu Polski, ale powinniśmy równocześnie przyjrzeć się naszej wierze bardziej dogłębnie. My, Polacy, jesteśmy znani z tego, że upamiętniamy wielkie wydarzenia w sposób podniosły, wyważony, patetyczny. I tak, niestety, często traktujemy wiarę. Oczywiście, to również jest bardzo ważne i nie da się zapomnieć, że takie postawy są dawane jako wzór świętości. Często takie traktowanie wiary nie wystarczy. Pomimo tego, że jesteśmy tak długo chrześcijanami, gdzieś źródło tej wiary zaginęło. Rzadko mówi się o Chrystusie, wciąż prowadzone są walki o to, czy religia powinna zostać w szkołach. Wiele kontrowersji wzbudza dyskusja na temat krzyży na klasowych ścianach. I w takiej atmosferze przyjmujemy pielgrzymów, którzy w ciągu zaledwie tygodnia przypomnieli nam, jak to ma wyglądać. TO, czyli wiara. Wnieśli tą świeżość, to nowe światło, młode, radosne i całkowicie zmienili nasze podejście do Jezusa.
Świat, w którym żyjemy jest zły. I pewnie coś takiego jak Światowe Dni Młodzieży są potrzebne, żeby pokazać jak z tym złem walczyć i jak znaleźć wśród tego całego bałaganu światełko nadziei, które może dać tylko miłość Boga do nas.

Papież Franciszek powiedział, że nie możemy być kanapowcami. Trzeba w końcu wyjść z wygodnej strefy i zacząć działać, bo tak postępują młodzi - są spontaniczni i przez to są też nadzieją Kościoła. Ale, co najważniejsze, trzeba w końcu zaufać Chrystusowi. Trzeba w Niego uwierzyć. Bo błogosławieni ci, co nie widzieli, a uwierzyli. Błogosławieni miłosierni.