ŚDM 2016 „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” 

Jezus dając uczniom najważniejsze z przykazań – przykazanie Miłości – powiedział: „Po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13, 35). Mamy miłować tak jak nasz Mistrz, czyli przede wszystkim okazywać  MIŁOSIERDZIE.

Pod tym hasłem właśnie przeżywaliśmy rok 2016. Zdawało się, że cała Polska żyła kilkudniowymi wydarzeniami, w czasie których do Krakowa zjechało kilka milionów pielgrzymów, by wraz z papieżem Franciszkiem chwalić Boga i spotkać Go w żywym Słowie, w Eucharystii i w drugim człowieku. Te z pozoru kilka dni odczuwalne były jak całe życie, bo żyliśmy pełnią życia, ale też jak jeden krótki dzień, bo wszystko co dobre szybko się kończy. Ale czy w tym przypadku również tak było?

Bieńkówka była jedną z miejscowości, które zdecydowały się na przyjęcie pielgrzymów do swoich domów. Wiele ludzi zgłosiło się do pomocy, nie tylko dając pielgrzymom miejsce do spania, ale ugoszczono ich prawdziwie po polsku, przez co każdy z nich czuł się nie jak obcy, ale jak długo oczekiwany gość.

Nasi pielgrzymi przyjechali do nas w poniedziałek. Od rana trwały przygotowania, ostatnie rozdzielanie zadań, ostatnie powtórki słówek i początek wielkiej pracy wolontariuszy, organizatorów i wszystkich zaangażowanych. Wieczorem w ramach powitania zorganizowaliśmy dla wszystkich mały wieczór uwielbienia, podczas którego tańczyliśmy, śpiewaliśmy i przede wszystkim modliliśmy się, by ten błogosławiony czas był bezpieczny, pełen Boga i Miłosierdzia.

Przez kolejne dni byliśmy świadkami wielu wspaniałych rzeczy oraz dobroci ludzi. Nasi pielgrzymi zwiedzali Kraków, Zakopane, Wadowice, Oświęcim, a wolontariusze pilnowali, by wszyscy bezpiecznie wrócili do domów oraz by po powrocie nikt się nie nudził. Na miejscu również były pełne ręce roboty. Zadaniem młodych było utrzymanie porządku wokół kościoła, salki katechetycznej, a starsi, ciągle pod telefonem, czekali na przyjazdy grup, ogarniali wszelkie organizacyjne problemy, przyjmowali gości i czuwali, by wszystko szło płynnie i bez stresu.

Z perspektywy kogoś z zewnątrz może się wydawać, że nie wykorzystaliśmy tego czasu w pełni. I może jest to racja, bo nikt z nas, słysząc, że Światowe Dni Młodzieży odbędą się w Krakowie nie przypuszczał, że w większości spędzi je otoczony kubkami kawy, w salce katechetycznej co chwilę sprzątając teren wokół kościoła, czy na plebanii dzwoniąc do każdego znajomego kierowcy busów. Nikt z nas nie wiedział, że będziemy spać po trzy godziny, by upewnić się, że każdy pielgrzym dotarł do domu, a później z niego wyszedł, mając ze sobą wszystkie potrzebne bilety. Ale też nikt z nas nie spodziewał się, że pozna tylu tak wspaniałych ludzi, którzy w kilka chwil stali się bliscy jak przyjaciele, że będzie musiał pokonać własnego siebie, własne słabości odłożyć na bok wraz z barierą językową, żeby pomóc drugiemu człowiekowi. Nikt z nas nie mógł przewidzieć, że przez cały tydzień każdy będzie poddany sprawdzianowi z Miłości, by mógł zobaczyć piękno chrześcijaństwa, jakim jest służba drugiemu.

Czuliśmy na sobie ten ciężar dopiero wtedy, gdy nas opuszczał. Kiedy pojechaliśmy w sobotę na główne wydarzenia na Brzegach – to było naszą nagrodą za cały tamten tydzień. Widok tysięcy radosnych młodych ludzi, tańczących, śpiewających, modlących się. Widok tysięcy flag całego świata, które tak pięknie powiewały na słowa „Jesus Christ, You are my life” (Jezu Chryste, Ty jesteś moim Życiem). Uczucie, że nie trzeba się bać, że trzeba się cieszyć z bycia chrześcijaninem było tak bardzo widoczne, że ciężko było się nie uśmiechać i nie dziękować Bogu za ten piękny czas Światowych Dni Młodzieży. Wtedy wszyscy czuliśmy się jedną, wielką wspólnotą i nic nie mogło zniszczyć tego poczucia.

Nocne czuwanie z soboty na niedzielę było przepełnione uwielbieniem. Noc rozproszyło miliony świec. Po głowie krążyły słowa „Wy jesteście światłem świata”. Mamy rozpraszać mroki ciemności i zanieść promyki Światła tam, gdzie go brakuje. Później muzyką uwielbialiśmy Boga w Jego wielkim Miłosierdziu. Następnego dnia od samego rana słychać było śpiewy i okrzyki radości, szczególnie, gdy w końcu przyjechał papież Franciszek i mogła rozpocząć się uroczysta Msza Święta. Z uwagą słuchaliśmy słów papieża Franciszka, które wbiły się w wiele serc:

„Sądzimy, że abyśmy byli szczęśliwi, potrzebujemy dobrej kanapy. Kanapy, która pomoże nam żyć wygodnie, spokojnie, całkiem bezpiecznie. Kanapa na wszelkie typy bólu i strachu. Kochani młodzi, nie przyszliśmy na świat, aby wegetować, aby wygodnie spędzić życie, żeby uczynić z życia kanapę, która nas uśpi; przeciwnie, przyszliśmy z innego powodu, aby zostawić ślad. Aby pójść za Jezusem trzeba mieć trochę odwagi, trzeba zdecydować się na zamianę kanapy na parę butów, które pomogą ci chodzić po drogach, o jakich ci się nigdy nie śniło, ani nawet o jakich nie pomyślałeś.”

Żeby głosić Jezusa, trzeba zejść z kanapy. To zrobili wszyscy pielgrzymi – ci, którzy przybyli zza oceanu i ci, którzy na Brzegi dojechali rowerem. Z kanapy zeszli ci, którzy przez cały Rok Miłosierdzia robili wszystko, by okazać drugiemu miłość bliźniego i robią to nadal. Z kanapy zeszli wszyscy nasi wolontariusze, rodziny goszczące pielgrzymów, osoby dowożące posiłki, kierowcy busów. Każdy, kto okazał pomoc, a przy tym okazał Miłość. Te najmniejsze rzeczy, dla wielu praktycznie nie zauważalne, okazały się być największymi, bo pochodziły prosto z serca.

I właśnie z tego czasu zostają te najmniejsze i równocześnie najpiękniejsze wspomnienia – powitanie solą i chlebem pierwszych pielgrzymów, grupa z Karaibów tańcząca, śpiewająca i grająca na bębnach wokół kościoła, widok kapłana, który spowiadając kogoś poszedł wraz z nim w dół Bieńkówki w wielkim spokoju i skupieniu, odnalezienie zgubionych biletów, oglądanie Drogi Krzyżowej w naszej remizie w tak wielkiej modlitwie, jakby się było na Brzegach, znak pokoju z Francuzem i taniec lednicki z Brazylijczykiem. I oczywiście to wielkie słońce, po którym spadł ożywczy deszcz, jakby Bóg chciał nam przekazać, w swój niezwykły sposób, że teraz czas na powrót do rzeczywistości, że czas odpoczynku już się skończył.

Pielgrzymi odjechali, ściągnęliśmy wiszący plan wydarzeń i wydawać by się mogło, że naprawdę wróciliśmy do normalnego świata. Ale, jak się okazało, nie chcieliśmy, by był on normalny. Wtedy żylibyśmy tak, jakby Światowe Dni Młodzieży się nie wydarzyły i to wtedy dopiero zmarnowalibyśmy tamten czas. Dlatego zaczęliśmy ewangelizować na swój własny sposób, wciąż mając w pamięci hasło „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”.

Owocem Światowych Dni Młodzieży w Krakowie jest przede wszystkim powrót do ducha pierwszych chrześcijan – wzajemna bratnia miłość, którą ludzie w sobie zaczęli na nowo odkrywać i nią się dzielić. Ludzie zaczęli wychodzić do drugiego człowieka, zaczęli zauważać, że na tym świecie nie są jedyni, że wokół nich żyje mnóstwo potrzebujących, którzy już dawno zapomnieli, co to znaczy być kochanym. Owocem ŚDM jest wielka siła i determinacja młodych, by tworzyć lepszy świat, zaczynając od swoich rodzin i parafii. Owocem jest to, że nie boimy się marzyć, dzięki czemu jedziemy za ocean do Panamy, by przeżyć ponownie ten czas, tym razem z zupełnie innej perspektywy.

Więc czy na pewno wszystko, co dobre, szybko się kończy? Jako wydarzenie – tak, Światowe Dni Młodzieży w Krakowie się zakończyły. Jako idea, która rozwija się w swoich owocach – raczej nigdy się nie skończy. Póki trwają ludzie i ich wzajemna miłość. Czy zmieniło się coś w Bieńkówce? Wiele razy zadano już to pytanie, ale odpowiedź jest zawsze pozytywna. W nasze życie w parafii weszła jakaś trudna do opisania świeżość, jednak każdy wie, od Kogo pochodzi. Na wiele rzeczy nabraliśmy zupełnie nowego spojrzenia, również na samych siebie patrzymy zupełnie inaczej. Rzeczywistość wcale nie jest prostsza, zresztą nikt nie powiedział, że tak będzie. Dzięki temu, że jesteśmy silniejsi Miłosierdziem, jest ona polem do głoszenia Ewangelii, do zejścia z kanapy.

„Po tym poznają, żeście uczniami moimi”. Doświadczenie Światowych Dni Młodzieży nauczyło nas, że Miłosierdzie nie jest tylko przymiotem Boga. Jest to przede wszystkim dar od Boga, którym mamy się dzielić z każdym człowiekiem. To, co się działo w Bieńkówce, nie umarło, to co zostało w naszych sercach nie może umrzeć. Pewnie nigdy nie zapomnimy tych kilku dni oraz tych ludzi, którzy wtedy do nas przyjechali. Jednak najważniejsza rzecz, o której nie można zapomnieć to Miłość Boga, od której pochodzi Jego Miłosierdzie. To dzięki Niemu wszyscy się wtedy mogliśmy spotkać i nadal możemy głosić Dobrą Nowinę.

Sami nie damy rady zejść z kanapy. Pierwszym krokiem zawsze jest Jezus i Jego Miłość. Dopiero później jesteśmy my i nasze marzenia. On nam daje Miłość, z której mamy czerpać Miłosierdzie.